Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Adrianna Gizela - kiełpiński słowik, który modli się śpiewając...

Lucyna Puzdrowska
Lucyna Puzdrowska
Adrianna Gizela wzrusza swoim głosem publiczność od kilku lat, choć tak ogromny talent wokalny miała od dzieciństwa.
Adrianna Gizela wzrusza swoim głosem publiczność od kilku lat, choć tak ogromny talent wokalny miała od dzieciństwa. Lucyna Puzdrowska
Adrianna Gizela, to – jak nazywają ją mieszkańcy - kiełpiński słowik, który od kilku lat ubogaca swym śpiewem uroczystości religijne w kościele św. Michała Archanioła w Kiełpinie czy inne wydarzenia w gminie Kartuzy i powiecie kartuskim.

Okazuje się jednak, że nie tylko w sołectwie Kiełpino czy gminie Kartuzy Ada jest znana. Poczta pantoflowa działa skutecznie i o piękną pieśniarkę upomina się coraz więcej gmin, miast, a przede wszystkim instytucji kultury i mieszkańców, którzy, gdy raz usłyszeli jej śpiew, pragną mieć ją też u siebie.

Fenomen Adrianny Gizeli wybuchł w 2019 roku, kiedy we współpracy ze Stowarzyszeniem Krąg Arasmusa w Kiełpinie, dała koncert w sali bankietowej Dziki Sad. I co to był za koncert! Co jeszcze bardziej podkreśla jej niesamowitą charyzmę i wzbudza zwyczajny, ludzki podziw i szacunek, to fakt, że Adrianna zdecydowała się ujawnić swój wokalny kunszt dopiero wtedy, gdy wychowała pięcioro dzieci, a nawet doczekała wnuków. Jak mówiła jeszcze w 2019 roku, wcześniej była wyłącznie żoną i mamą i to rodzinie poświęciła swoją młodość, powtarzając sobie, że na realizację swojej ogromnej pasji – muzyki i śpiewania, być może przyjdzie jeszcze czas.

Dziś rozmawiamy z Adrianną Gizelą o tej pasji, którą w końcu zdaje się spełniać, ale też o jej życiu, które doprowadziło ją do tego momentu. Przekonacie się, że jej droga do mikrofonu na scenie na pewno nie była łatwa. Porozmawiamy o niełatwym dzieciństwie, dorastaniu, wierze, założeniu rodziny i późniejszej codzienności. Jedno jest pewne – to na pewno gotowy materiał na scenariusz filmu, a nawet serialu telewizyjnego.

Dlaczego tak późno odważyła się zawalczyć o swój talent? Powodów należy doszukiwać się już w dzieciństwie…

- Zawsze, odkąd tylko pamiętam, chciałam śpiewać i moim marzeniem było pójść do szkoły muzycznej i się uczyć. Niestety, gdy kończyłam szkołę podstawową, jedna z moich nauczycielek skutecznie ostudziła moje zapały, twierdząc, że mam za słabe wyniki w nauce, by dostać się do szkoły muzycznej. Fakt, że moich rodziców nie było stać na to, by kształcić mnie w takiej szkole, bo wiązało się to z zakupem instrumentu, również wpłynął na ostudzenie moich zapałów.

Jak dodaje, pochodzi z wioski popegeerowskiej, gdzie w rodzinach raczej nikt nie myślał o kształceniu dzieci. Zazwyczaj pracował ojciec, a matka zajmowała się wychowywaniem dzieci.

- Tak też było w naszej rodzinie – kontynuuje Ada. - Jednak najbardziej zdołowała mnie ta opinia nauczycielki, że z moją średnią nie mam co marzyć o szkole muzycznej czy śpiewaniu. Byłam raczej trójkową uczennicą, czwórkową z języka polskiego, więc uznałam, że pora przestać marzyć, a trzeba po prostu żyć, żeby się utrzymać, a jeszcze ewentualnie wspomóc rodzinę.

I tak młodziutka Ada, której dziś chętnie słuchają setki osób, zamknęła się w sobie, rezygnując z marzeń i pasji. Była za młoda, by wiedzieć, że są stypendia, na które mogą liczyć utalentowane dzieci. Ona miała prawo o tym nie wiedzieć, ale jej nauczycielka powinna młodziutkiej dziewczynie uświadomić, jakie stoją przed nią możliwości.

ZOBACZ TEŻ: Występ w Bazylice Mariackiej

- Tak naprawdę dużo później dowiedziałam się, że w szkołach muzycznych wypożyczali sprzęt i wcale nie musiałam być tą biedną gąską z popegeerowskiej wioski – opowiada Ada. - Niestety, za bardzo zaufałam mojej nauczycielce. Uwierzyłam, że skoro nie jestem prymuską w szkole, to do szkoły muzycznej się nie dostanę.

Jak dodaje, we wczesnych latach dzieciństwa i nastoletnich, wiedziała jedynie to, że ładnie śpiewa. Nie miała pojęcia, jaką ma skalę głosu, czy i ile oktaw umie wyśpiewać. Nawet nie wiedziała co to znaczy. Wiedziała za to, że śpiewanie sprawia jej ogromną radość, że muzyka potrafi ją bawić, ale też głęboko wzruszać. Nie śpiewała przed publicznością. Jej słuchaczkami były krowy, które wyprowadzała na pastwisko i inne zwierzęta, przed którymi czuła się jak na scenie, wyśpiewując co tylko w duszy grało.

Czy zakon to jedyne miejsce, by pielęgnować wiarę?

Adrianna od lat, od wczesnego dzieciństwa największą wiarę pokładała w Bogu. To Jemu zawierzyła swoje życie. Nic więc dziwnego, że, kiedy z góry odrzucona przez nauczycielkę, postanowiła zrezygnować z muzyki i poświęcić swoje życie Bogu. Zdecydowała się wstąpić do klasztoru. I kto wie, czy gdyby los nie postawił na jej drodze Ryszarda, jej obecnego męża, dziś nie chodziłaby w habicie?

- Moje dzieciństwo i wczesna młodość, nie należały do łatwych – opowiada Ada. - PGR-y padały, ludzie nie mieli pracy. Najgorsze było to, że kobiety siedziały z dziećmi w domu i dbały o ten dom na tyle ile były w stanie, a w tym samym czasie ich mężowie, ojcowie, dorośli synowie rozpijali się pod sklepami. Oglądanie tego na co dzień powodowało, że nie chciałam takiego życia. Nie wyobrażałam sobie mieć męża, który wraca do domu tylko po to, by się najeść i zrobić kobiecie kolejne dziecko, a następnie wraca pod ten sklep i opróżnia kolejne butelki.

Z drugiej strony młodziutka Ada zdawała sobie sprawę, że jeśli w swojej wsi pozostanie, to właśnie takie życie ją czeka i to już nie tylko oglądane jak przez szybę, ale doświadczane na własnej skórze.

- Nie umiem powiedzieć na dzień dzisiejszy, czy czułam powołanie. Wtedy tak mi się wydawało, ale z drugiej strony myślę sobie, że mimo miłości do Boga, wiary, była to też chęć wyrwania się z tego popegeerowskiego piekła, oglądania wciąż pijanych mężczyzn, otaczającej nas biedy i braku perspektyw na lepsze jutro - kontynuuje Adrianna. - Gdy otrzymałam list z zakonu, żebym przyjechała na jakiś czas i sprawdziła, czy jest to przyszłość i życie, którego pragnę, we mnie samej narodziły się wątpliwości.

Jak dodaje, zawsze gdzieś tam skrycie, podświadomie marzyła o mężu, dzieciach, własnej rodzinie.

- Ten list od siostry przełożonej z zakonu tylko jeszcze bardziej utwierdził mnie w tym, że nie było to czyste powołanie, a raczej chęć ucieczki od realiów, w których przyszło mi żyć. Zaczęłam powoli mieć nadzieję, że jeśli zawierzę swoje życie Bogu, ale niekoniecznie w formie konsekrowanej, to On mi pomoże. I tak też się stało.

Na scenie pojawia się Ryszard, dorosły mężczyzna, który sprawił, że jej młodziutkie serce po raz pierwszy zadrżało…

- Do Kiełpina przywiózł mnie wujek. Miałam wówczas 17 lat. Chodziło o to, żebym dotrzymywała towarzystwa córce wujostwa, mojej kuzynce – kontynuuje swą opowieść Ada. - To miał być krótki pobyt, ale jak widać już w tym Kiełpinie pozostałam (śmiech).

W niedługim czasie potem poznała Ryszarda.

- To nie była tak zwana strzała amora, czyli miłość od pierwszego wejrzenia – wspomina. - Może byłam za młoda, żeby od razu to poczuć. Na pewno fajnie się z nim rozmawiało i był pierwszym mężczyzną, który umiał też słuchać tego co ja mam do powiedzenia. Był miły, opiekuńczy i dobrze się przy nim czułam. To była dla mnie nowość, poznanie takiego mężczyzny. Wcześniej takiego nie znałam, więc może też dlatego nie od razu mu zaufałam. No, bo jak to, mężczyzna może kulturalnie rozmawiać z kobietą bez podnoszenia głosu? Bez chwytania za kieliszek czy butelkę piwa? Po jakimś czasie jednak dotarło do mnie, że taka widać była wola Boża i to Opatrzność postawiła mi na drodze tego człowieka. I cóż, miłość przyszła stopniowo, miesiąc po miesiącu oplatając moje młode serduszko pozytywnymi emocjami. Gdzieś po pół roku już wiedziałam, że to ten jedyny, na całe życie.

Łatwo nie było…

Ryszard był mężczyzną o 14 lat starszym od Ady i choć ich miłość miała wielu sprzymierzeńców, to jednak jej rodzina była zdecydowanie przeciwna temu związkowi, a potem małżeństwu.

- Rysiu miał ziemię, dom, a to w tamtych latach stanowiło o statusie mężczyzny – kontynuuje Ada. - Ja nie posiadałam niczego. I to stawało ością w gardle mojemu ojcu. Nie wierzył w coś takiego jak miłość. Uważał, że jego córka zostanie wykorzystana i będzie traktowana jak niewolnica, bo nic nie wkłada do małżeństwa. To, że urodzę mu dzieci, że będziemy je wspólnie wychowywać, przez co staniemy się równi, wcale do ojca nie trafiało. Jak już wspomniałam, tak była mentalność mężczyzn w wioskach popegeerowskich. Pan rządzi, a kobieta rodzi i wychowuje dzieci. Ja jednak uwierzyłam, że wcale nie musi tak wyglądać małżeństwo. Uwierzyłam Rysiowi, że nie musi być on i ja, że możemy być my.

Po jakimś czasie młodziutka Ada usłyszała od ojca ultimatum, że albo zerwie "z tym mężczyzną", albo musi opuścić dom. Wybrała drugą opcję.

Ks. Wojciech Wiśniewski jako pierwszy wyciągnął do młodych pomocną dłoń

- Poznaliśmy się z Rysiem w sierpniu, a na Sylwestra już byliśmy pewni, że to miłość i chcemy stworzyć rodzinę – wspomina dalej Ada. - Gdy po ultimatum ojca wróciłam w styczniu do Kiełpina, podjęliśmy decyzję, że pobierzemy się w kwietniu. Poszliśmy więc do ks. proboszcza Wiśniewskiego. Przyznam, że bardzo bałam się tej wizyty, bo na tamte czasy fakt, że młoda dziewczyna mieszka w domu z mężczyzną i jego rodzicami, nie był dobrze przyjmowany. Tymczasem spałam grzecznie na polowym łóżku w pokoju z przyszłą teściową, ale większość ludzi pewnie zakładała, że wyglądało to inaczej.

Jak opowiada Adrianna, wizyta u ks. Wiśniewskiego nie tylko nie okazała się koszmarem, ale wręcz błogosławieństwem dla ich rodzącego się związku.

- Jesteście razem, kochacie się, jesteście oboje pełnoletni, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań, żebyście mogli zawrzeć sakramentalne małżeństwo – wspomina Ada słowa księdza Wojciecha. - To była ulga, bo nie tylko słowem nas nie potępił, ale wręcz każdym słowem wspierał. I tak wzięliśmy ślub w czerwcu.

Na to ważne wydarzenie w życiu młodziutkiej Ady przyjechała tylko mama i brat, ojca nie było.

- Nie wiem, czy to była wciąż kwestia dumy i złości czy też chodziło o pieniądze. Dziś to już nieistotne. Pamiętam, że było mi przykro, ale cieszyłam się, że przyjechała mama – wspomina dalej Ada.

Po dwóch latach z malutką córeczką pojechała do domu rodzinnego. Zdecydowała się pierwsza wyciągnąć rękę, "bo to jednak ojciec".

- To nie była wizyta, którą wspominam dobrze. Tata podał mi rękę, przywitał się, ale przez cały mój pobyt, przez czas, gdy do niego mówiłam …, był to monolog, bo patrzył w dal, jakby był nieobecny. Pamiętam, że wracając do domu przez całą drogę płakałam – wspomina dalej Ada. - I tak to ten cały mój osobisty dramat sprawił, że przestałam śpiewać, że o dalszym rozwoju muzycznym nie wspomnę.

POSŁUCHAJ Adrianny w wykonaniu "Alleluja" po polsku

Na świecie pojawiać zaczęły się kolejne dzieci Ady i Rysia

Jako pierwsza, po roku urodziła się Kinga, po kolejnych dwóch latach – Weronika i po kolejnych dwóch – Monika. W tym czasie z przerwami Adrianna też pracowała, próbując pomóc w utrzymaniu gospodarstwa. Po kolejnych kilku latach urodziła się kolejna córka, a potem syn.

- Pewnie nie mielibyśmy tylu dzieci, ale mąż z utęsknieniem czekał na syna, aż w końcu się udało. Dobrze, że nie trwało to oczekiwanie dłużej (śmiech).

To w kościele w Kiełpinie usłyszała: "Powinnaś sama śpiewać, a nie tu z nami podczas nabożeństw!"

- To było po którejś z mszy świętych, gdy osoby siedzące w pobliżu powiedziały mi, że powinnam śpiewać. Początkowo było mi głupio, że może za głośno w tym kościele śpiewam, ale potem coraz więcej osób podchodziło do mnie mówiąc, że takiego głosu nie wolno marnować – opowiada Ada. - To był czas, gdy dzieci już albo były dorosłe, albo dorastały, więc po raz pierwszy od lat mogłam sobie pozwolić na to, by chociażby rozważyć to, co mówią mi ludzie. Powiem szczerze, wcześniej wiedziałam tylko, że ładnie śpiewam, ale wiedziałam też, że inni też ładnie śpiewają i co? Absolutnie nie zdawałam sobie sprawy ze skali mojego głosu, że o możliwościach interpretacyjnych nie wspomnę. Ale, gdy takie uwagi pojawiały się coraz częściej, to i ja coraz częściej zaczęłam wracać do młodzieńczych marzeń.

Jak podkreśla Ada, decydującym czynnikiem było to, że dzieci stawały się dorosłe i zaczęły podążać własnymi ścieżkami.
- Wiedziałam, że mam cudowną rodzinę, wspaniałego męża, który nigdy mnie nie zawiódł, więc może czas, aby choć trochę spróbować rozwinąć skrzydła? Zdałam sobie sprawę, że na pewno będę do końca życia żałowała, jeśli nie spróbuję – kontynuuje swą opowieść Adrianna.

ZOBACZ ADĘ: "Ja dla pana czasu nie mam"

Pierwszym przystankiem było Kartuskie Centrum Kultury

- Po przesłuchaniach zaczęłam występować w chórze Kakofonia pod dyrekcją Małgorzaty Kuchtyk, ale moje solowe śpiewanie jako pierwsza wsparła Agnieszka Łabuda – wspomina Ada. - Śpiewanie w chórze różni się od śpiewania solo i to dopiero pod skrzydłami Agnieszki zaczęłam się dowiadywać co to jest skala głosu, jak należy ten głos prowadzić, jak powinna pracować przepona, żeby dźwięki wychodziły z gardła takie, jakie chcemy. Emisja głosu pod nadzorem Agnieszki dała mi bardzo dużo. To było jak szkoła wokalna w przyspieszonym tempie. To właśnie Agnieszka Łabuda przygotowała mnie na pierwszy występ w kościele, na ślubie mojej córki Weroniki. Pamiętam, jak trenowałyśmy "Ave Maria" Cacciniego. Powiedziała, że jeśli zaśpiewam na ślubie tak jak na próbach, to zaśpiewam też wszystko i jej rola jest skończona. Wtedy, pamiętam, byłam przerażona i wcale nie uważałam, że ma rację. Owszem, wychodziło dobrze, ale byłam przekonana, że to tylko dlatego, że Agnieszka jest przy mnie.

Na ślubie rodzina i znajomi byli zachwyceni tym występem, ale jak dziś ocenia Ada, nie było to dobre wykonanie. Obecnie wykonuje ten i inne utwory na ślubach całkiem inaczej, pozwalając swojemu głosowi płynąć...

- Sam fakt, że Agnieszka w pewnym momencie stwierdziła, że już więcej nie jest w stanie mną kierować spowodował, że zapragnęłam szkolić głos dalej. Kolejnym krokiem było Open Voice Studio w Gdańsku i dziś muszę przyznać, że posiadłam tam tę samą wiedzę co podczas lekcji z Agnieszką, ale jako dojrzalsza wokalistka, bardziej świadoma tego co umie i jak wydobywać głos, bardziej tę wiedzę chłonęłam i rozumiałam.

Nadszedł rok 2019 i wielki koncert w Dzikim Sadzie w Kiełpinie

To był dzień, kiedy Adrianna, poza występami w kościele – na ślubach, ostatnich pożegnaniach, uroczystościach religijnych - oczarowała też publiczność śpiewając covery znanych polskich, niestety, już nieżyjących piosenkarek, zwłaszcza Anny Jantar i Ireny Jarockiej. Wystąpiła też z żywą orkiestrą, muzykami poznanymi w Open Voice Studio w Gdańsku.

TEN UTWÓR CZĘSTO ŚPIEWA PODCZAS ŚLUBÓW

- Chyba nie byłam jeszcze wtedy gotowa na tak duży koncert, ale namówiła mnie moja mentorka Agnieszka Kamińska z Open Voice Studio – wspomina dalej Adrianna Gizela. - Na pewno nie doszłoby do tego koncertu w takiej formie, gdyby nie ogromne wsparcie ze strony Stowarzyszenia Krąg Arasmusa w Kiełpinie.

Od roku 2019 minęło kilka lat i Adrianna Gizela występuje prezentuje zarówno repertuar sakralny, jak i rozrywkowy

Ada śpiewa i czaruje swym sopranem podczas uroczystości kościelnych, jak i podczas ważnych wydarzeń w powiecie kartuskim i nie tylko. Często możemy ją też zobaczyć i posłuchać na imprezach letnich. Wciąż jednak pojawiają się opinie, że to w kościołach powinna śpiewać, bo tam ze swym słowiczym głosem i niewątpliwie wielką urodą, wygląda jak anioł, który wyśpiewuje Bogu po tysiąckroć słowa św. Augustyna – "Kto dobrze śpiewa, podwójnie się modli".

TAK ADA ŚPIEWA SWÓJ AUTORSKI UTWÓR

Tymczasem sama Ada, choć zdaje sobie sprawę, że w muzyce sakralnej czuje się znakomicie, nie chce też odbiegać od muzyki rozrywkowej.

- Odkąd pamiętam, moimi idolkami były Anna Jantar i Irena Jarocka – kontynuuje Ada. - Odkąd ich zabrakło, Anny Jantar, która zginęła tak tragicznie i Ireny Jarockiej, która tak dzielnie walczyła z nowotworem, poczułam jeszcze większą więź z ich repertuarem i wykonuję te utwory tak, jak je czuję i odbieram. Skoro zapraszają mnie na kolejne koncerty, widocznie robię to dobrze. Mało tego, pokusiłam się też o własny repertuar, o tworzenie własnych utworów, ale póki co – poza jednym, piosenką "Marzenie", wciąż krępuję się je wykonywać publicznie.

A co z występami w kościołach?

- Śpiewając w kościele, ja tak naprawdę nie śpiewam, bo dla mnie śpiewanie w kościele to modlitwa – mówi Adrianna Gizela. - Śpiewając w kościele modlę się i nie umiem inaczej. Natomiast na scenie, wykonując piosenki rozrywkowe, najczęściej utożsamiam się z tekstem i muzyką. Teraz to już tak wygląda, że nie umiem przejść obojętnie obok przepięknego tekstu i muzyki, dlatego coraz więcej takich perełek polskiej muzyki rozrywkowej odkrywam i czuję się z tym fantastycznie.

Teraz będzie też dla dzieci!

Adrianna Gizela wciąż się rozwija. Ostatnie lato spędziła w Gdańsku śpiewając w FISH MARKT na Targu Rybnym, wykonując covery polskich wokalistek, których już nie ma, ale też dołączając do repertuaru piosenki Ani Wyszkoni czy Beaty Kozidrak.

- Teraz mam ochotę na coś innego – śmieje się Ada. - Być może dlatego, że w rodzinie pojawiły się wnuki, chcę też śpiewać dla nich. Zaczęłam śpiewać piosenki Majki Jeżowskiej, które dzieci uwielbiają, ale też piosenki z wielkich produkcji Walta Disney’a. Fachowcy twierdzą, że piosenki ze słynnych bajek pasują do mojego wokalu, bo należy je wykonywać delikatnie, ale z emocjami, odpowiednią interpretacją.

Adrianna marzy też o nagraniu demo i występach z żywą orkiestrą

- Zdaję sobie sprawę, że nagranie takiej płytki znacznie ułatwiłoby mi dalsze występy – mówi rozmarzonym głosem. - Dotychczas byłam zapraszana na zasadzie "z polecenia". Ktoś widział, słyszał i polecił dalej. Wiem jednak, że profesjonalnie nie tak to działa. Żeby występować, trzeba nagrać, a następnie rozsyłać swoje demo po różnych instytucjach kultury i rozrywki. Póki co, publikuję moje wykonania na youtube i przyznam, że to też dobry sposób, by dotrzeć do osób, par młodych, instytucji, które zapraszają mnie, by uświetnić ich uroczystość, ślub, festyn czy inne wydarzenie artystyczne lub kościelne. Najważniejsze, że śpiewając w jakiś sposób ożyłam, bo ożyły moje dziecięce i młodzieńcze marzenia. Dopiero śpiewając, czuję się w pełni spełniona. Pierwszym etapem było spełnienie w roli żony, potem mamy, babci, a teraz mogę mówić o pełni spełnienia jako kobieta i artystka. Dziękuję dziś Bogu, że wysłuchał moich dawnych modlitw. Dziękuję, że obdarował mnie wspaniałym mężem i rodziną, którzy na każdym kroku wspierają moje marzenia. Dziękuję Bogu, że znał mnie lepiej niż ja samą siebie i że tak pokierował moim życiem, bym odkryła moje prawdziwe powołanie, którym jest mąż, rodzina i muzyka. Już pewnie do końca moich dni będę Mu dziękować modląc się poprzez śpiew, czyli tak, jak najlepiej umiem.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Adrianna Gizela - kiełpiński słowik, który modli się śpiewając... - Dziennik Bałtycki

Wróć na kartuzy.naszemiasto.pl Nasze Miasto