Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W niedzielę w Kartuzach spotkanie w sprawie sytuacji na granicy z Białorusią

Lucyna Puzdrowska
Lucyna Puzdrowska
Nadesłane/Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby
Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby zaprasza na spotkanie z Michałem Wojciechowiczem, działaczem opozycji antykomunistycznej, pisarzem, które odbędzie się w Kartuskim Centrum Kultury w niedzielę, 7 listopada, o godz. 16. Spotkanie będzie poświęcone sytuacji na polsko-białoruskiej granicy.

Michał Wojciechowicz w ostatnim czasie zaangażował się w pomoc uchodźcom przy granicy polsko-białoruskiej. Opowie o swoich doświadczeniach, obserwacjach, o tym, jak w rzeczywistości wygląda kryzys humanitarny na polsko-białoruskiej granicy. Zda relację z tego, co widział na własne oczy podczas tak zwanych interwencji, w których uczestniczył.

Podczas spotkania będzie prowadzona zbiórka pieniędzy na pomoc dla uchodźców.

Ponadto podczas spotkania odbędzie się pokaz zdjęć fotoreporterów (również wcześniej niepublikowanych), którzy aktualnie pracują na granicy polsko-białoruskiej.

Przerażający list Katarzyny Leszczyńskiej, prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Dialogu "Tropinka" zw Świnorojów w Puszczy Białowieskiej

Sytuacja jest tutaj dramatyczna, na wielu poziomach. Mieszkańcy codziennie spotykają się z nieopisanymi tragediami, o których większość Polaków pewnie słyszała, ale pewnie też nie do końca czuje, nie do końca rozumie co tu się naprawdę dzieje… - pisze pani Kasia. - To trzeba sobie wyobrazić tak, że wychodzi się na spacer i spotyka się ludzi, którzy są zziębnięci, głodni i reagują przerażeniem na nasz widok, ponieważ boją się, że ich obecność zostanie zgłoszona Straży Granicznej i zostaną odstawieni po raz kolejny na granicę z Białorusią. A na to już nie mają siły. Niektórzy umierają. Nie wiemy ile osób już umarło. Te oficjalne liczby są… oficjalne. Nie wiemy jak jest w rzeczywistości.

Większość mieszkańców, tak mi się wydaje, jest przerażona. Jest przerażona nieszczęściem, które się wokół nich wydarza. Nawet ci, którzy na początku bali się obcych, nie wiedzieli co ich może od nich spotkać, w tej chwili nie są w stanie znieść tego, że obok nich umierają ludzie, więc po prostu pomagają. Niektórzy pomagają bardzo aktywnie, nie wychodzą nawet z domu nie mając ze sobą wody, czegoś do jedzenia, termosu z ciepłą herbatą. Inni z kolei się boją, ale w sytuacji gdy ktoś do nich zapuka albo gdy zobaczą kogoś w lesie, też starają się podać przynajmniej wodę.
Tu na miejscu kwestie polityczne mają mniejsze znaczenie w sytuacji kiedy spotykamy ludzi, mających przerażenie i cierpienie w oczach
- czytamy w liście.

Funkcjonariusze Straży Granicznej, Policji, mają rozkazy - wiadomo jakie. Indywidualne reakcje, jak zawsze są zależne od człowieka, od poziomu empatii danej osoby. Słyszałam o funkcjonariuszach Straży Granicznej, którzy się zachowywali bardziej ludzko, i takich, którzy zachowywali się mniej ludzko… Mieszkańcy, których znam, których cenię, w tej chwili unikają funkcjonariuszy ponieważ nie otrzymują od nich takiej pomocy, która w tej chwili jest koniecznie potrzebna - kontynuuje pani Katarzyna.

Nie słyszałam na miejscu żadnych głosów potwierdzających, że uchodźcy są terrorystami czy „osobami zaburzonymi”, jak się ich przedstawia w niektórych mediach ogólnopolskich. Jeszcze jedno chciałabym powiedzieć, o tym się nie mówi. Chodzi o ludzi, którzy pomagają, którzy postawili teraz wszystko na jedną kartę, spędzają noce w lesie. Oni wkrótce nie będą mieli z czego żyć. Właściwie już nie mają z czego żyć. Tego oczywiście nie można porównywać do tragedii umierających w lesie uchodźców, ale należy o tym również pamiętać. Wolontariusze płacą wysoką cenę żeby pomagać innym, a to dlatego, że jeśli nie oni, to nikt nie poda jedzenia, wody potrzebującym. Bo jeśli chodzi o pomoc państwa, władz, to tutaj nie działa nic. Wszystko jest organizowane przez obywateli, przez organizacje pozarządowe - czytamy w liście.

Zbliża się zima, wkrótce nadejdą mrozy. Nie wyobrażam sobie tego… Wszyscy się boimy, że jeśli natychmiast nie wpuści się lekarzy do „strefy”, jeśli nie urządzi się szpitali polowych – ponieważ szpitale na Podlasiu i tak są przeciążone z powodu COVID-u, jeśli nie wpuści się do strefy organizacji, które tej pomocy chcą udzielić i czekają w gotowości, to... My się boimy, że będziemy zbierać ciała po lasach. Jeśli dalej nie będzie reakcji państwa, wkrótce będzie wokół tyle śmierci… - kończy pani Kasia.

Prof. Cezary Obracht-Prondzyński, prezes Instytutu Kaszubskiego o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy

- Immanentną cechą doświadczenia Kaszubów jest emigracja. Znane powiedzenie Hieronima Derdowskiego - również emigranta, brzmi w tłumaczeniu na polski mniej więcej tak: "Już na świecie nie znajdziesz zakątka, gdzie o nas Kaszubach nie byłaby pamiątka". Od dziewiętnastego wieku w poszukiwaniu dobrego miejsca do życia Kaszubi emigrowali. Według statystyk Ramułta (1899 rok przyp. red.) pięćdziesiąt procent Kaszubów mieszkało na emigracji - w różnych krajach europejskich, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Brazylii, Australii i Nowej Zelandii - mówi prof. Obracht-Prondzyński.

- Od wieków jest tak, że ludzie szukają dobrego miejsca do życia. Więcej, ludzie mają prawo do dobrego miejsca do życia. I my, Kaszubi z tego prawa skorzystaliśmy. W kolejnych falach emigracji, również po wojnie, z Kaszub wyjeżdżały tysiące osób, z powodów politycznych albo ekonomicznych. I wszędzie tam, gdzie jechaliśmy, oczekiwaliśmy że przyjmą nas, że dadzą nam dach nad głową, schronienie, jedzenie, nie wyrzucą nas na ulicę, że nie będą bili nas kolbami, nie będą szczuli pasami. Tego oczekiwaliśmy, i to dostawaliśmy - kontynuuje profesor.

- Pytanie na dzisiaj brzmi: na ile my, Kaszubi, taką samą solidarnością teraz jesteśmy w stanie podzielić się z innymi?
Gdy patrzę na to, co się dzieje dzisiaj, to… jedno oko się śmieje, a drugie płacze. Śmieje się dlatego, że wśród nas jest wielu migrantów. Po 1920 i po 1945 roku przyjechało tu do nas bardzo wielu ludzi, dobrowolnie lub pod przymusem. Wielu przyjeżdża wciąż na Kaszuby, na Pomorze. Udaje nam się wspólnie ułożyć to życie. To znaczy że jesteśmy w stanie integrować się z ludźmi, którzy są inni od nas. Nauczyliśmy się żyć razem. To śmiejące się oko zauważa, że byliśmy w stanie to zrobić - mówi dalej prof. Obracht-Prondzyński.

- Ale jest drugie oko, które płacze. Dzisiaj gorzkimi, powiedziałbym: krwawymi, łzami. Okazuje się, że wielu z nas dało sobie wmówić że oto mamy do czynienia z jakimś dramatycznym zagrożeniem. Powodowanie takiej sytuacji jest oczywiście motywowane politycznie. Nie ma wątpliwości co do tego, że po stronie Łukaszenki i Putina są motywacje polityczne. Ale jest dramatyczne pytanie: czy my musimy grać w tę grę? Czy nie stać nas na humanitarne zachowanie?

- Daliśmy sobie wmówić, że postawimy wielki mur i się odgrodzimy, jakbyśmy zapominali, że żaden mur w historii – również mur berliński, przed niczym nie chronił, a tylko prowadził do tragedii. Uważam, że jeśli coś ma wynikać z naszego, kaszubskiego doświadczenia, tego emigracyjnego, i krzywd, których sami doświadczaliśmy, to jest to zobowiązanie, że powinniśmy kierować się zasadami humanitaryzmu. A ci, którzy uważają się za chrześcijan, powinni pamiętać, że miłosierdzie jest najważniejszym przykazaniem - kontynuuje dalej profesor.

- Co powinniśmy robić? Po pierwsze nie dajmy się zainfekować nienawiścią. Mamy prawo do strachu. Każda taka sytuacja, niejasna politycznie, gdy nie wiemy co się dzieje, wywołuje obawy. Ale strach to jest uczucie, które mobilizuje do aktywności, w konkretnych warunkach. Niech ten strach mobilizuje nas do świadczenia pomocy. Pomagajmy uchodźcom, ale róbmy to także dla nas samych. Bo tu nie chodzi tylko o tych ludzi na granicy, ale także o nas samych, żebyśmy nie weszli na ścieżkę nienawiści… Nienawiść infekuje dusze, serca i umysły. Ona bardzo łatwo „wchodzi” ale bardzo trudno jest potem z niej wyjść.

- Mamy więc prawo do strachu, ale nie dajmy się lękowi. Lęk to jest coś, co zaprzecza nam samym. Grozi nam, że przestaniemy być sobą. Wokół nas, w propagandzie trwa wzbudzanie sytuacji lękowej. Oto jakaś czarna, zdehumanizowana siła stoi u naszej granicy. W ten sposób lęk jest nam infekowany. A prowadzi on do frustracji, frustracja do agresji, a agresja rodzi nienawiść. Jesteśmy na prostej ścieżce do tego, byśmy dali sobie wbić w serce kolec nienawiści. A do tego nie mamy prawa! Dlatego tak ważne są małe gesty – że się zbierzemy, porozmawiamy, zapalimy znicz, zbierzemy pieniądze, to są drobne działania dla ludzi tam, na granicy. Ale wielkie dla nas samych, bo to jest świadectwo, które dajemy sobie i innym ludziom wokół.

Cała propaganda, zakaz działalności dziennikarzy przy granicy, to wszystko jest nastawione na to żebyśmy odnosili wrażenie, że atakuje nas jakaś bezkształtna masa. Dziennikarz – gdyby mógł tam pracować, zrobiłby zdjęcie, opisał los, i ten los zacząłby mieć twarz – dziecka, kobiety, mężczyzny, starca, miałby imię i nazwisko. I wtedy zobaczylibyśmy osobę, a nasze sumienie nie dawałoby nam spokoju. Dzisiaj władza, odcinając nas od informacji, robi wielką operację, żeby wyłączyć nasze sumienia. Chodzi o to, żebyśmy nie widzieli, nie słyszeli i nie mówili, żebyśmy byli jak trzy małpki zasłaniające uszy, oczy i usta. Niestety, ogromna część naszego społeczeństwa dzisiaj nie chce wiedzieć, co tam się dzieje.

Pamiętajmy słowa prof. Mariana Turskiego: „nie bądź obojętny!”. I wcale nie chodziło tylko o Auschwitz. Chodziło o zło, również to, które dzieje się tu i teraz. Ci, którzy dzisiaj są obojętni, nie mogą mieć czystego sumienia.

W niedzielę o godz. 16 w Kartuskim Centrum Kultury będzie się można więcej dowiedzieć na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kartuzy.naszemiasto.pl Nasze Miasto