Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kartuzy. "Trzeba o tym rozmawiać" - sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest dramatyczna!

Lucyna Puzdrowska
Lucyna Puzdrowska
To było na pewno niezwykłe spotkanie - zorganizowane w Kartuzach w błyskawicznym wręcz tempie przez Stowarzyszenie Otwarte Kaszuby. Po raz pierwszy i oby nie jedyny, mogliśmy w stolicy Kaszub poznać i wysłuchać osób, które na własne oczy oglądają i doświadczają każdego dnia tego, co dzieje się pod granicą polsko-białoruską. Podzielili się z zebranymi swoimi przeżyciami, refleksjami i gorącymi jeszcze zdjęciami, obrazującymi dramatyzm tej sytuacji.

Jak się okazuje, nie wszystko co przekazują nam media jest zgodne z prawdą. Sytuacja samych uchodźców i emigrantów, jak również ludzi zamieszkujących pobliskie wioski, do różowych nie należy. Temat trudny - Polacy są podzieleni. To trochę tak, jak powiedział podczas spotkania Tomasz Słomczyński, autor książek, z zamiłowania badacz historii Kaszub, "parafrazując w Polsce są obecnie dwie stodoły - jedna to taka, w której gładzi się Żydów, a druga taka, w której się ich ratuje".

Nie ulega wątpliwości, że każdy człowiek w potrzebie ma prawo oczekiwać naszej pomocy, bez względu na kolor skóry, wyznanie czy orientację, w tym tym bardziej ludzie, uciekający często przed wyrokami śmierci we własnych krajach.

W spotkaniu w Kartuzach wzięły udział osoby, które na co dzień oglądają piekło, przez które przechodzą uchodźcy. To ludzie, którzy niosą pomoc Polakom przy wschodniej granicy, ale przede wszystkim migrantom, którzy poprzez Białoruś próbują wydostać się ze swoich krajów, aby dotrzeć do Niemiec i dalej - do raju i wolności. Na zaproszenie Krzysztofa Reka, przewodniczącego Stowarzyszenia Otwarte Kaszuby, z mieszkańcami Kartuz spotkali się: Rafał Wojczal, fotoreporter i Michał Wojciechowicz, aktywista.

- Zorganizowaliśmy to spotkanie w rekordowym tempie, w ciągu zaledwie trzech dni, ponieważ wcześniej nie wiedzieliśmy, czy nasi goście będą mogli tego dnia do nas przybyć - mówił Krzysztof Rek. - A zależało nam na tym spotkaniu bardzo przede wszystkim dlatego, by oczywiście dowiedzieć się z pierwszej ręki jak wygląda sytuacja w rejonie nadgranicznym, ale też dlatego by właśnie od nich, osób, które są tam na miejscu i niosą pomoc, dowiedzieć się w jaki sposób mieszkańcy Kartuz mogą pomóc.

Teoretycznie dziennikarze są tam po to, by obserwować sytuację

Rafał Wojczal opowiedział o tym jak wygląda jego praca w rejonie nadgranicznym.

- Teoretycznie rolą dziennikarza jest tam obserwowanie sytuacji, ale wiadomo, że każdy z nas ma jakiś kodeks etyczny i postępuje według jego reguł. Oczywiście, że zdarzało mi się być w strefie tzw. zamkniętej i oczywiście, że zdarzało mi się pomagać. Przecież nie sposób odmówić drugiemu człowiekowi, gdy wyciąga do ciebie rękę. Jadąc tam spodziewałem się niespodziewanego i tak też się stało.

- Osobiście tych spotkań z uchodźcami miałem zaledwie kilka i to zawsze za pośrednictwem organizacji pomocowych i działających tam aktywistów - opowiadał dalej Rafał Wolczal. - Zazwyczaj były to spotkania w lesie, gdzie widziałem ludzi skrajnie wyziębionych, całe rodziny z małymi dziećmi. Była też sytuacja dość nietypowa w centrum Hajnówki, gdzie jakimś cudem dotarła rodzina migrantów. Chowali się między garażem a płotem. Po kilkudziesięciu minutach przyjechała jedna z organizacji pomocowych, kilku dziennikarzy i oczywiście policja.

- Co ciekawe, z moich obserwacji wynika, że nasi policjanci są w miarę liberalnie nastawieni do sytuacji, zdecydowanie bardziej niż strażnicy graniczni, którzy są bardzo zaangażowani, powiedziałbym, że nadgorliwie wypełniają rozkazy. Policjanci natomiast, przynajmniej w tej konkretnej sytuacji której byłem świadkiem, pozwolili nawet małej syryjskiej dziewczynce pójść do toalety - kontynuował dziennikarz.

Akurat ta opisywana przez niego sytuacja wywołała burzę na sali. Bo co to za akt dobrej woli pozwolić na spełnienie podstawowego prawa człowieka, w tym wypadku dziecka.

Jak dodał Rafał Wojczal, wyznaczona jest strefa zamknięta, która w niektórych miejscach wynosi 3 w innych 2 km od granicy. Nikt nie wie co dzieje się wewnątrz tej strefy.

- Dziennikarze nie mają tam wstępu i choć mi zdarzyło się kilka razy tam wjechać, to od razu stamtąd uciekałem, żeby nie narobić sobie kłopotów - mówił fotoreporter. - Wszystkie sytuacje, akcje, które tu omawiamy, działy się poza tą strefą, czyli dotyczą osób, którym udało się przejść przez las te kilka kilometrów, będąc w przemoczonych ubraniach i często w wysokim stopniu hipotermii. To z nimi zazwyczaj się spotykamy i im udzielana jest podstawowa pomoc, czyli suche ubranie itd.

- My zazwyczaj jesteśmy w takich sytuacjach wtedy, gdy pozwalają nam na to służby pomocowe - kontynuował Rafał Wojczal. - Często bywa tak, że ci ludzie nie życzą sobie robienia zdjęć i wtedy o takiej akcji nie jesteśmy powiadamiani. Bywa też tak, że pojawia się kilkadziesiąt kamer i aparatów przy na przykład kobiecie leżącej w lesie. To nie jest dla tych ludzi komfortowa sytuacja i zazwyczaj wtedy się wycofuję. Ciężko opowiadać o tym co się tam dzieje, może lepiej będzie umiał to przekazać Michał.

Pamiętam jak jeden z migrantów wziął moją rękę, przyłożył do swojej klatki piersiowej i wpatrywał mi się w oczy

- Ludzie, którzy przybywają do strefy nadgranicznej z chęcią pomocy, jako aktywiści, to muszą być ludzie z polecenia, nie ma innej opcji, żeby tam się dostać - mówił główny bohater tego wieczoru, Michał Wojciechowicz. - W żadnym też wypadku nie możemy podać lokalizacji naszej bazy.

Jak dodaje Michał Wojciechowicz, baza działa nadzwyczaj sprawnie. Pracują w niej osoby od 17. do 70. roku życia. Są ludzie, którzy idą na akcje nocne, inni na akcje dzienne, są też kierowcy, którzy robią zrzuty i kucharze, którzy gotują zupy dla uchodźców.

- Sytuacja wygląda w ten sposób, że otrzymujemy informację, iż komuś w danym momencie potrzebna będzie pomoc - opowiadał pan Michał. - Natychmiast jest ona organizowana. Skąd otrzymujemy tzw. cynk też nie mogę zdradzić. W każdym razie wiemy wcześniej jaka to grupa, ile liczy członków, czy są to kobiety, dzieci czy całe rodziny. Mamy ludzi, którzy pakują plecaki z pomocą, przygotowują posiłki i grupy, które starają się docierać z tą pomocą do tych, którzy przedzierają się przez lasy. Powiem szczerze, że wciąż mnie to rozwala psychicznie, że ludzie, nasi rodacy, przyjeżdżają tam i pomimo tak ciężkiej sytuacji potrafią się tak świetnie zorganizować.

- My się tam cały czas zmieniamy, bo człowiek, który czuje, nie jest w stanie tego znieść na dłuższą metę. Każdy musi mieć chwilę, by zresetować emocje - opowiadał wzruszony pan Michał. - Powiem tyle, działamy na tyle sprawnie, że mamy lepsze informacje niż policja czy straże graniczne.

- Pamiętam pierwszego mężczyznę, któremu pomogłem. Miał pierwszy, a może i drugi stopień hipotermii. Pamiętam jak wziął moją rękę, przyłożył do swojej klatki piersiowej i wpatrywał mi się bezradnie w oczy... - kontynuował Michał Wojciechowicz.

Aktywista opisał też akcje ratownicze, jak dokładnie przebiegają, gdy ratownicy wyskakują z samochodu w gęstej puszczy i wyłącznie za pomocą okularów googli z czerwonymi światełkami, bo inne są bardziej widoczne, penetrują teren.

- Proszę pamiętać, że nie jest to zwykły las, tylko puszcza, a przejście 100 metrów przez puszczę nocą, to jest masakra - opowiada Michał Wojciechowicz. - Warto tu też powiedzieć, że ci zziębnięci ludzie koczujący w lesie, nie czekają tak naprawdę na nas, ale na tzw. kuzynów, którzy przepuszczą ich przez Polskę dalej, do raju, który zapewni im bezpieczeństwo, czyli do Niemiec. My w to nie wnikamy, my oferujemy pomoc, by mogli się poczuć godnie, przebrać się w suche ubrania, zjeść ciepły posiłek.

- Wyobraźcie sobie, że dla wielu byliśmy pierwszymi istotami, które odezwały się do nich normalnie - opowiadał Michał Wojciechowicz. - Byli też ludzie zoombie, którzy przekraczali granicę osiem razy, zanim udało im się dotrzeć do Polski. Zoombie, bo tak wyglądali. Byli przemoczeni, przemarznięci i prawie nie kontaktowali. Ale oni wcale nie chcieli tu być, zmierzali ku Niemcom. Przeszli przez piekło, kilkukrotnie będąc zawracanymi pomiędzy Polską a Białorusią. Wracając na Białoruś byli bici i torturowani. Na szczęście nie wiemy nic o wyrokach śmierci.

Są terrorystami? To dlaczego są swobodnie przepuszczani przez granice?

W kraju coraz częściej na portalach społecznościowych pojawiają się informacje na temat sytuacji na granicy Białorusi z Polską. Zazwyczaj są to opinie krytyczne, dotyczące osób migrujących. Znaleźć można różne opinie, ale te negatywne dotyczą zwłaszcza uchodźców pragnących zatrzymać się w Polsce. W tym momencie zapominamy, jak to wcześniej Polacy udawali się do Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Islandii, by polepszyć swój byt. Teraz robią to m.in. Syryjczycy, nie mają takiego szczęścia jak Polacy, im nie wolno wybrać lepszej przyszłości.

- Wiele osób w kraju mówi, że nie chcą, aby wpuszczano do Polski terrorystów, tak nazywają wszystkich, łącznie ze starcami, kobietami, dziećmi, niemowlętami - mówił Rafał Wojczal. - Tylko proszę mi wyjaśnić jedno, dlaczego w takim razie władze w ogóle nie dbają o to, by w jakiś sposób ich ewidencjonować. Przecież jeżeli mamy terrorystę i zostaje on zatrzymany, to nie wypuszczamy go za chwilę, by wszedł do nas z innej strony, prawda? Radzę to przemyśleć tym, którzy rzucają takimi oskarżeniami.

- Ci uchodźcy to często ludzie, którzy prowadzili w swoich krajach biznesy, normalnie pracowali i zarabiali pieniądze - kontynuował Rafał Wojczal. - Jeśli ktoś był na przykład fryzjerem czy mechanikiem dla Amerykanów, to gdy weszli Talibowie, wiedział, że grozi mu śmierć. Sprzedawał więc swój majątek, zabierał rodzinę i zaczynał uciekać. Czy ktoś kto był bogaty jest gorszy niż biedny? Co jest złego w posiadaniu majątku? Czy my w Polsce wolelibyśmy przyjąć u siebie ludzi zaradnych, którzy potrafią na siebie zarobić czy lepiej ludzi biednych, których trzeba będzie utrzymywać?

Spotkanie w Kartuzach pomogło spojrzeć na to co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej nieco inaczej. Mieszkańcy Kartuz i okolic wrzucali też na miejscu pieniądze do przygotowanej skarbonki oraz dary potrzebne aktywistom do udzielania podstawowej pomocy.

Pieniądze można też wpłacać TU

(Zdjęcia przygraniczne z ekranu: Rafał Wojczal, Maciej Moskwa)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kartuzy.naszemiasto.pl Nasze Miasto