Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ponad sto osób przybyło do Żukowa na wielki zjazd rodziny Kryszewskich

Maciej Krajewski
Maciej Krajewski
Potomkowie Józefa i Heleny długo wyczekiwali tej okazji, aby porozmawiać, powspominać, ale i dowiedzieć się nieco o swych przodkach i krewnych. Czas ten nadszedł na początku czerwca...

W sobotę 4 czerwca w Żukowie i Tuchomiu odbył się wielki zjazd rodziny Kryszewskich. Wydarzenie to było planowane już dwa lata temu, na październik. Pandemia jednak wymusiła przełożenie spotkania o rok, ale i w 2021 w październiku reżim sanitarny ograniczał tego typu zgromadzenie jedynie do 80 osób. A zakładano, że przybędzie więcej.

W efekcie dopiero w słoneczny początek czerwca potomkowie Józefa i Heleny Kryszewskich byli w stanie się spotkać. Zjazd poprzedziła msza święta w kościele św. Jana Chrzciciela w Żukowie, podczas której nawet pewni członkowie rodziny posługiwali przy ołtarzu. Następnie wszyscy ruszyli do Dworku Oleńka w Tuchomiu. Tam już zebrali się wszyscy - łącznie 110 osób. Zabrakło jedynie przedstawicieli rodziny drugiego z najmłodszych synów Józefa i Heleny Kryszewskich - Alfonsa - którzy to zamieszkują w Anglii. Pozostałe grupy zjechały do Tuchomia z różnych stron naszego województwa, m.in. z Gdyni, Wejherowa, Rumii, Żukowa czy rodzinnego Borkowa.

Zjazd był w dużej mierze okazją do zwykłego spotkania się, porozmawiania. Przygotowano jednak wiele rzeczy, które miały też pomóc powspominać i poznać historię rodziny Kryszewskich. Salę zapełniły najróżniejsze pamiątki rodzinne oraz stare fotografie, każdy mógł też ujrzeć pokaźne drzewo genealogiczne (obejmujące razem 162 osoby), poszukać samego siebie.

- Wszyscy wiemy, że drzewo, bez odpowiednich korzeni, usycha. I człowiek też. My, potomkowie Józefa i Heleny, znamy swoje korzenie i pragniemy, by o nich pamiętały dalsze pokolenia - podkreślał na wstępie Jan Derra, syn Łucji, drugiej córki Józefa i Heleny.

Od lat na Kaszubach

Rodzina Kryszewskich od wielu pokoleń była właścicielami gospodarstwa rolnego w Pikarni (gm. Kartuzy).

- Śledząc dokumenty urodzeń czy aktów małżeństw natrafiamy na wiele pokoleń urodzonych właśnie w Pikarni, trudno jednak stwierdzić w którym roku zostali właścicielami tej ziemi, ale z pewnością było to kilka wieków wcześniej - opisuje Maryla Dejk, córka Agnieszki Zuch, najstarszego dziecka Józefa i Heleny Kryszewskich.

Sam Józef Kryszewski urodził się w sierpniu 1884 r. Za młodu z pewnością uczęszczał do szkoły, gdzie nauka odbywała się w języku niemieckim, a w domu prawdopodobnie rozmawiano po kaszubsku i polsku.

- Pomimo braku w szkole nauki języka polskiego dziadek dobrze opanował nasza ojczystą mowę, co świadczy że w rodzinie Kryszewskich dbano o zachowanie polskości - dodaje pani Maryla.

W czasie I wojny światowej Józef brał udział w walkach z nadzieją na odzyskanie niepodległości przez naród polski. Szczęśliwie wrócił do domu. Niestety dwadzieścia lat później przez tereny Polski i całej Europy przewinęła się kolejna wojna

- Kilkakrotnie namawiano dziadka do podpisania folkslisty tj. wyparcia się polskości i przyjęcia niemieckiego pochodzenia, co dla dziadka było nie do przyjęcia, skutkiem czego okazało się potem wywiezienie na przymusowe roboty do Niemiec. 14 lutego 1942 roku do domu rodziny Kryszewskich zapukali niemieccy żołnierze z dokumentem wysiedleńczym. Rodzina dostała 2 godziny na spakowanie się, każdy mógł wziąć jeden worek rzeczy, nie wiedzieli gdzie pojadą ani jak długo będzie trwała podróż i co należy zabrać - opowiada wnuczka. - Na szczęście dla rodziny była śnieżyca i czas przygotowania wydłużył się do 8 godzin, mogli spokojnie przepakować rzeczy, wynieść do sąsiadów ważne dla rodziny pamiątki takie jak: obrazy, srebrne sztućce, krzyż, maszynę do szycia, zdjęcia, dokumenty i wiele innych rzeczy.

Dzieci Józefa i Heleny dość rozpierzchły się po świecie. Najstarszego syna Jana do wojska niemieckiego próbowano powołać jako pierwszego, ale zdążył się ukryć i do końca wojny pozostał na gospodarstwie rolnym Braunschweigu, gdzie przebywała rodzina. Z kolei drugi najmłodszy syn Alfons uciekł, gdy zabrano go do wojska niemieckiego, ostatecznie dostając się do Anglii. Brunona wysłano do Norwegii, gdzie pilnował mostów i rozjazdów kolejowych, a najmłodszy syn Stanisław został przydzielony do kopania okopów w okolicach Berlina. Na koniec wojny dostał się do obozu jenieckiego w okolicach Wrocławia, skąd został wypuszczony Rosjan i dotarł z powrotem do Borkowa.

- Po przybyciu do domu zaczął pracować na gospodarstwie, wspierali go sąsiedzi, rodzina Cyszke i Laskowscy u których jadał obiady, dostał od nich kilka kur, które hodował i jakoś sobie radził. Drugi wrócił do domu Brunon i wtedy we dwójkę pracowali i dbali o odbudowę gospodarstwa - opisuje Maryla Dejk.

Stanisław i Brunon wigilię 1945 roku spędzili w Borkowie, wspólnie z rodziną Cyszkę. Ich rodzice, Jan, Agnieszka oraz Łucja doczekali wyzwolenia na niemieckim gospodarstwie, a po zakończeniu wojny zostali przekazani do obozu, gdzie czekali na transport do Polski. Na przełomie marca i kwietnia 1946 roku wyruszyli w powrotną drogę do ojczyzny. Gdy dotarli do domu, radość całej rodziny była ogromna, choć pracy mieli przed sobą wiele. Rodzina straciła cały ruchomy majątek, ale zakasali rękawy i ruszyli do pracy aby odbudować gospodarstwo.

Z czasem dzieci Józefa i Heleny zaczęły się żenić i wychodzić za mąż, często przy tym opuszczając rodzinne gospodarstwo. Na miejscu pozostał syn Jan z żoną Stefanią, który pomagał swym rodzicom. Pomimo odległości pozostałe dzieci i wnuki także utrzymywały bliski kontakt.

- Babcia Helena nie chodziła przemieszczała się na krześle. Potrzebowała pomocy innych, mimo to była osobą bardzo ciepłą, uśmiechniętą i pogodną, nigdy nie skarżyła się na swój los, a przecież cierpiała. Bardzo chętnie opowiadała bajki lub wspomnienia ze swego życia - wspomina Maryla Dejk. - Brakowało nam wspólnego wyjścia z babcią chociażby do lasu na jagody czy na spacer. Kiedy dostawaliśmy bure, bo coś zbroiliśmy, można było się ukryć za babci krzesłem i liczyć na jej obronę. Babcia zawsze miała w kieszeni cukierki, z czego jako wnuki zawsze chętnie korzystaliśmy. To są ciepłe wspomnienia.

Helena zmarła w lutym 1960 r., Józef cztery lata później we wrześniu. To jedynie część historii rodziny Kryszewskich. Można by tu napisać jeszcze wiele, bo potomkowie Józefa i Heleny mocno kultywują pamięć o swych przodkach. W trakcie samej II wojny światowej można naliczyć wiele wartych uwagi wydarzeń, gdzie dziadkowie i ich dzieci pomagają innym, choć sami są w sytuacji dalekiej od doskonałej. Po wojnie zaś nieraz pomagali lokalnej społeczności.

- Jesteśmy dumni, że żyjemy w rodzinie z takimi tradycjami, gdzie wiara, patriotyzm i bezinteresowna pomoc drugiemu człowiekowi były i są ważną częścią życia - podsumowuje Maryla Dejk.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zukowo.naszemiasto.pl Nasze Miasto