Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tragedia na ul. Teligi. Syn zmarłego: boli mnie znieczulica

Maria Mazurek
Ulica Teligi 16.
Ulica Teligi 16. fot. Anna Kaczmarz
Marian S. był typem strażnika prawa. Ale też prostym człowiekiem. Jego syn mówi, że nie wiedział, jak załatwić pewne sprawy, gdzie dzwonić. Więc po prostu pokrzykiwał na ludzi, że śmiecą, źle parkują, że piją pod klatką. Wyszedł zwrócić uwagę 29-latkowi kopiącemu w drzwi i przypłacił to życiem. O tragedii na ulicy Teligi w Krakowie - pisze Maria Mazurek.

Śmierć na ul. Teligi. Sprawie będzie się przyglądał prokurator generalny

Półgodzinny film, który zarejestrowała osiedlowa kamera na krakowskim Prokocimiu, szokuje, rozbudza niepokój. Pozostawia wrażenie: nie możemy czuć się bezpiecznie. Pokazuje jak w biały dzień, pod własnym blokiem, ginie człowiek, który broni wspólnej własności.

Tragiczna fabuła
W filmie występują: Marcin W., lat 29, wykształcenie wyższe. Menedżer w hipermarkecie, niekarany, notowany za kradzież. Pochodzi z Wielkopolski, w Krakowie wynajmuje mieszkanie. Ma generalnie dobrą opinię - zna języki, nieźle zarabia, jeździł sporo po Europie. Ubrany w elegancką marynarkę. Świadkowie powiedzą o nim później: wyglądał na kulturalnego człowieka.

Drugi bohater: Marian S., lat 69, emeryt, z zawodu lakiernik. Osiedlowy "stróż prawa": który reaguje na źle zaparkowane samochody, niedomknięty śmietnik, osiedlowe libacje. Sąsiedzi mówią, że czasami przesadzał, że mógł przymknąć oczy.
W filmie przewija się też kilkunastu przechodniów. W większości spieszących się, niewidzących dramatu.

Pierwsze sekundy filmu: Odurzony alkoholem Marcin W. dobija się do drzwi bloku. Kopie, próbuje je otworzyć na siłę. Dzwoni do wszystkich lokatorów. Podobno szuka faceta, który nie oddał mu 30 złotych.

6 minuta 30 sekunda: Z bloku wychodzi zdenerwowany Marian S., żeby przywołać Marcina W. do porządku. Ma z sobą psa i kij. Krzyczy na 29-latka. Marcin W. w pierwszym momencie odsuwa się. Ale po kilku sekundach wpada w furię. Rzuca 69-latka na żywopłot i tłucze. Pięścią, prosto w twarz. Raz za razem, nawet kiedy 69-latek przestaje się ruszać.
Zadaje osiem potężnych ciosów, po czym w 7 min 14 sek. nagrania spokojnie odchodzi.

10 min 40 sek.: Obok leżącego w krzewach Mariana S. przechodzą ludzie. Nie reagują. Niektórzy patrzą i idą dalej.

17 min 32 sek.: Sąsiedzi wreszcie zbierają się, starają się pomóc. Ktoś dzwoni na policję, inni przenoszą Mariana S. na trawę, próbują reanimować.

20 min 30 sek.: Przyjeżdża pogotowie, policja. Ratownicy reanimują mężczyznę. Za chwilę muszą jednak stwierdzić zgon.
Niedostateczny dowód

W tej sprawie bulwersuje opinię publiczną coś, czego nie widać na filmie: mimo że od bójki minęło 12 dni, Marcin W. wciąż nie ma zarzutów, nie siedzi w areszcie, prokurator nie odebrał mu też paszportu, nie zastosował dozoru policyjnego. Śledczy twierdzą, że nie mają dostatecznych dowodów, że bójka ma związek ze śmiercią.

Prokurator nie widzi tego, co widzą wszyscy oglądający film z monitoringu.

Policja szybko złapała Marcina W. i jego dwóch kolegów. Funkcjonariusze natknęli się na nich gdy, pijani, spali na przystanku. Marcin W. był zakrwawiony. Trafił do szpitala z połamanymi palcami. Tam pobrano mu krew do badań na zawartość alkoholu, ale ostatecznie nikt stopnia jego upojenia nie sprawdził.

Dlaczego? Bo Marcin W. (mimo filmu - ewidentnego dowodu jego napaści), występuje w sprawie jako... świadek. Prokurator prowadzący śledztwo, Cezary Kwiatkowski, podobno czeka na szczegółowe wyniki sekcji zwłok.

- Żeby postawić zarzuty, musimy znać klasyfikację czynu. Dlatego czekamy na opinię biegłych, czy 69-latek zmarł wskutek obrażeń, czy z innych przyczyn, np. zawału serca - tłumaczy go prok. Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka krakowskiej prokuratury (sam prok. Kwiatkowski przedstawić swoich argumentów nie chce).

A jego szefowa z podgórskiej prokuratury fuknie na dziennikarzy: "Prokuratura to nie piekarnia. Tu nie przychodzi się, kiedy się chce, bez umówionego spotkania".

Rzecznik Marcinkowska dodaje po raz kolejny, że śledczy musi ustalić "związek przyczynowo-skutkowy między bójką a śmiercią 69-latka". Jakby tego związku nie było widać na filmie.

Spychologia
Prokurator nie ma też czasu dla syna zmarłego mężczyzny, Dariusza S. - Wielokrotnie dzwoniłem do niego, byłem w prokuraturze. Próbowałem się czegoś dowiedzieć. Ale prokurator odsyła na policję, policja do prokuratury. I tak w kółko. Spychologia. Szary obywatel jest bezbronny w starciu z tą machiną. Wasza gazeta ustaliła w jeden dzień więcej, niż mnie się udało przez tydzień. Zwykłego człowieka, nawet w obliczu rodzinnej tragedii, nie traktuje się poważnie - mówi.
Pyta też: Czy jeśli to był zawał, to zmniejsza to winę Marcina W.?

- Próbowałem dowiedzieć się, kiedy będą zarzuty, kiedy się coś wyjaśni. Prokurator na to odpowiedział, że w połowie lipca idzie na urlop i ewentualne kroki podejmie dopiero po powrocie. Boję się, że kiedy prokurator będzie odpoczywał, Marcin W. najzwyczajniej ucieknie z kraju - mówi syn zmarłego.

Rodzinna tragedia
Syn Mariana S. powtarza sobie: zachować spokój. Nie w każdym momencie to wychodzi. Zżera go bezsilność, złość. I brak odpowiedzi na to kluczowe pytanie: dlaczego ojciec zginął?

Ale Dariusz musi myśleć przede wszystkim o matce, która jest już u kresu wytrzymałości. Każda wzmianka sąsiadów o tragedii, każda wiadomość w telewizji o jej mężu jest dla niej jak bolesny cios - taki, jakie napastnik zadawał jej mężowi. Ledwo te ciosy wytrzymuje.

Dariusz S. od ośmiu lat mieszka za granicą. Po pogrzebie został na dłużej w kraju, żeby zaopiekować się matką. Ale przecież będzie musiał wkrótce wrócić do swojego życia. Boi się, co stanie się wtedy z mamą.

Kobieta w tamto popołudnie, pierwszego lipca, wyszła akurat na chwilę do Tesco. Na ogół siedzi w domu. Dlaczego musiała wyjść właśnie wtedy? Przypadek? Przeznaczenie?

Wracając minęła policyjne wozy, karetkę. "Ciekawe co się stało" - pomyślała. Nie przyszło jej do głowy, że przez tę krótkę chwilę, kiedy jej nie było, mąż mógł zostać skatowany. - Bo jak to, pod własnym blokiem, w biały dzień? - pyta Dariusz S.

Marian S. nie cieszył się sympatią wszystkich sąsiadów. Kiedy pytamy ich o zdanie, niektórzy twierdzą, że o wszystko się czepiał, pokrzykiwał. Ale inni mówią o nim: typ społecznika, był potrzebny, robił to w naszym interesie. Nie zamykał oczu na zło, na chuligaństwo.

- Tata lubił porządek. Denerwował się, gdy ludzie parkowali na chodniku, albo że śmietnik jest nieogrodzony. Był prostym człowiekiem, zatem nie wiedział, jak załatwić sprawy dla osiedla. Więc chodził i upominał ludzi. Nie było w tym złośliwości, taki miał sposób na to, żeby wszystkim żyło się w tym miejscu lepiej - wspomina Dariusz.

Marian S. był kiedyś lakiernikiem, ale od lat już nie pracował. Kolekcjonował bibeloty, pamiątki. Taką miał pasję. Jeździł co niedzielę pod Halę Targową.

- W tej całej sytuacji uderza mnie jeszcze jedno: był biały dzień, przed godz. 16, ciepło, dzieci biegały, ludzie spacerowali - ciągnie Dariusz S. - A nikt nie reagował. Ani jak Marcin W. kopał w drzwi, ani jak bił ojca, ani jak tata leżał już w krzakach. Boli mnie ta znieczulica. Każdy odwróci głowę, żeby potem nie targali go po sądach.

To nie jest oaza spokoju
Ale po chwili zastanowienia dodaje: może zresztą to Prokocim nauczył ludzi tej znieczulicy? - Maczety, kibicowskie bójki, ciągle się słyszy jakieś historie z Prokocimia. Młodsi ludzie powyjeżdżali, zostało sporo chuliganerii - opowiada.

Jedna z mieszkanek wspomina, jak jej syn wylądował w szpitalu ze złamaną żuchwą, a kiedy zapytali go, kto mu to zrobił, odpowiedział: chcę jeszcze pożyć. Sama zeznawała kiedyś w sprawie pobicia. Napastnik wyszedł po trzech latach i groził jej nożem.

Inna mieszkanka Teligi wspomina, jak kiedyś na jej oczach pseudokibice Wisły rzucili się na chłopaka ubranego w koszulkę Cracovii. Nie wtrącała się, bo bała się, że skopią też ją.

Nie chcę tego widzieć
Dariusz S. nie oglądał filmu, na którym widać, jak jego ojciec umiera. Nie chce go oglądać. Nie ma w sobie tyle siły. Całe zamieszanie medialne wokół tematu go przytłacza, drażni.

Ale z drugiej strony ma nadzieję: może dzięki temu coś w tej sprawie wreszcie drgnie. Może przełożeni prokuratora z Podgórza w końcu zadziałają, może zmienią śledczego. - Mojemu tacie życia to już nie zwróci. Mojej mamie nie zwróci to męża. Chodzi mi o sprawiedliwość. Każdego z nas czeka śmierć. Ale na Boga, nie taka. Co jeszcze musi się stać, żeby służby zaczęły wykonywać swoją pracę - po to, żebyśmy byli bezpieczni? - mówi syn ofiary.

Sprawę komentuje redaktor "Gazety Krakowskiej" Marek Bartosik. Przeczytaj komentarz "Prokuratorzy niezależni nawet od rozumu"


Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z regionu. Zapisz się do newslettera!

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto